Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 199 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 14 15 16 17 18 19 20  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: wtorek, 29 września 2015, 11:58 
Avatar użytkownika



Dołączył(a): niedziela, 11 stycznia 2015, 21:35
Posty: 1116
Ci, którzy czytali moje opowieści o milicjantach, powinni dojść do wniosku,że nie pałałem sympatią do tej profesji.Nie do pomyślenia były jakieś kontakty towarzyskie z ludźmi tej profesji.Jednak życie potrafi płatać figle. Być może to Bozia mnie ukarała :) Jednego roku jak zwykle wybraliśmy się na wczasy do zakładowego ośrodka w Ustce.To był pierwszy turnus. Mój Syn miał 4 latka.W tym czasie nauka w szkołach jeszcze trwała, wiec ci co mieli starsze dzieci z wczasów w tym okresie nie korzystali.Teoretycznie pracownikowi wczasy należały się raz na dwa lata. W moim wypadku jeździliśmy co roku, ponieważ na pierwszy i ostatni turnus nigdy nie było chętnych.Była też taka opcja,że zakład sprzedawał miejsca osobom z poza zakładu, gdy pracownicy nie reflektowali.Jak co roku staraliśmy się, aby przydzielili mojej rodzinie ten sam domek(2A)Wg nas miał najlepsze położenie, blisko wyjścia nad morze, widok na plac zabaw na wojskowym ośrodku, gdzie bawiło się zawsze nasze dziecko, no i w ogóle byliśmy przyzwyczajeni do tego domku i miejsca jeżdżąc tam co rok.Domek obok zajęło młode małżeństwo z córeczką w wieku naszego Syna.Oni nie pracowali w zakładzie, wykupili wczasy, bo były miejsca.Od pierwszego dnia nasze dzieci zaczęły się razem bawić.Na posiłki chodziliśmy o tym samym czasie( ci mieszkający w drugiej części domków, posiłki mieli o innej porze)Skoro nasze dzieci dużo przebywały razem, to naturalne było,że i my spędzaliśmy wolny czas wspólnie.Po kolacji często smażyliśmy rybki, które bardzo lubiły pływać :)
Po paru dniach, instruktor KO zorganizował ognisko zapoznawcze połączone z pieczeniem kiełbasek.Tak jakoś wyszło,że Ja z Żoną i Synkiem nie poszliśmy na nie.W następne dni nadal spotykaliśmy się z naszymi sąsiadami, a inni wczasowicze jakoś dziwnie mi się przyglądali.Po kolacji Żony piekły rybki, które służyły jako zakąska.
Wolny człowiek na wczasach,któremu służy klimat , ma ochotę zabawić się, dobrze zjeść i wypić.Picie smakowało jak nigdy. Na drugi dzień rano nie było żadnych skutków ubocznych. Nigdy nie bolała głowa itd.
Jednego razu, gdy wszyscy nabrali ochoty do picia,brakło nam trunku :(
Ośrodek Niewiadowski znajduje sie ok 2-3 km od Ustki.Spacerek niezły.Zrobiliśmy innaczej. Wypożyczyliśmy dwa rowery i pojechaliśmy do nocnego sklepu z alkoholem.Dopóki jechaliśmy przez las, to było ok.Ale gdy wjechalismy w ulice Ustki, zaproponowałem zsiąść z rowerów i prowadzić.Jadący ze mną nie wyraził zgody. Ja powiedziałem,;zsiadamy, bo jak nas złapie milicja, to sie narobi.''On zaś coś tam bąknął pod nosem. Jak sobie przemyślałem to co powiedział, to mi wyszło,że,,swój swojemu nic nie zrobi''Gdy zakupiliśmy odpowiednią ilość butelek ,wróciliśmy z powrotem.Gdy się rozeszliśmy spać opowiedziałem Żonie co powiedział w drodze sąsiad.Żona popatrzyła na mnie i przyznała,że dowiedziała się,że sąsiad jest ... milicjantem.Nie chciała mi nic mówić aby mnie nie denerwować. Znała mnie i nie chciała aby doszło do jakiejś draki.To,że sąsiad jest milicjantem, dowiedzieli się wszyscy co byli na ognisku.Każdy bowiem musiał się przedstawić i powiedzieć co robi. Gdy przedstawił się mój sąsiad, to podobno wszyscy ryknęli śmiechem.Dlatego tak później spoglądali na mnie.
Wkurzyłem się nieźle, ale trochę głupio mi było zerwać tą znajomość. Nasze dzieci nadal ładnie się bawiły razem, a my po kolacji spotykaliśmy się na rybce.Jak trochę wypiliśmy, to podpytywałem go, czy dają milicjantom zastrzyki na wredność i w ogóle takie tam żarty. On brał wszystko poważnie, był bardzo przestrzegający przepisów. Mówił.że do więzienia wsadziłby nawet brata. Tylko ojca by nie wsadził.Ja sie z nim drażniłem, mówiłem, ,co ty mówisz?'Chyba nie wlepił byś mi mandatu jakbyś mnie złapał z namiotem nad Zalewem.Jednym słowem taki z niego był służbista,że musiałem uważać co mówię.
Wczasy sie skończyły i skończyła się moja znajomość ze ,,stróżem prawa''
Minęło już prawie 30 lat a więcej go nie spotkałem.




 Zobacz profil  
 
 
PostNapisane: środa, 30 września 2015, 09:57 
Avatar użytkownika



Dołączył(a): niedziela, 11 stycznia 2015, 21:35
Posty: 1116
Dzisiaj opowiem dwie krótkie historyjki o...zomowcach.
Kiedyś pisałem,że w czasie stanu wojennego w Zakładzie odebrano wydziałowe samochody i przekazano je do dz. transportu.Samochody były nadal w wyłącznej dyspozycji wydziału, tylko kierowali nimi zawodowi kierowcy z dz.transportu.Zanim to wszystko weszło w życie, to było kilka wyjazdów na które jezdziliśmy samodzielnie.Podczas przekraczania granic miast, województw, gdzie rozstawione były posterunki ZOMO trochę cierpła skóra na plecach.Była zima, zomowcy grzali sie przy koksownikach, nieopodal stały pojazdy opancerzone, lub czołgi.Kontrolujący zomowcy byli opryskliwi, wręcz chamscy.Najlepiej było się nic nie odzywać.
Najbardziej agresywnego zomowca spotkałem na posterunku ustawionym na granicach mojego miasta- Tomaszowa Mazowieckiego.
Wracałem pewnej nocy gdzieś od strony trasy szybkiego ruchu- Piotrkowa Trybunalskiego. W okolicach jednostki wojskowej ustawiony był posterunek zomo.Kontrolujący mnie zomowiec był wyjątkowo arogancki.ZW pewnym momencie zaczał ublizać pracownikom Niewiadowa, a w szczególnosci kierowcom pracującym w Niewiadowie.Ja byłem naprawdę solidnie zmęczony, parę dni w drodze.Była głęboka noc, a do domu do wyrka miałem ok 2 km.wkurzyłem się na tyle,że cos tam odszczeknąłem zomowcowi, poniewaz rozpoznałem w nim byłego taksówkarza, złotówę jeżdżącego taksówką w Tomaszowie.Powiedziałem coś w tym rodzaju,że wolę byc kierowcą w Niewiadonie, niż złotówą, lub sqrwysynem zomowcem.Myślałem,że tego sq.wiela szlag trafi! Gdyby nie jego koledzy, to chyba zacząłby do mnie strzelać z kałacha :(
Jak widać nie strzelał do mnie , bo pisze te głupoty :)
Zdarzenie to nauczyło mię, że dobrze czasami trzymać język za zębami :)
Drugi zomowiec o którym chcę napisać , to mój sąsiad z bloku.
Znałem go z widzenia, ale nie tyle dobrze,żebym wiedział gdzie służył w wojsku, w jakich formacjach itd.Każdy, kto w tamtych czasach otrzymywał mieszkanie w blokach, to wie,że musiało trochę czasu minąć, aby w nim zamieszkać.Aby mieszkanie było funkcjonalne, to trzeba było np. przestawić kuchnie gazową, oraz zlewozmywak, które to,,dofcipni'' budowlańcy sytuowali na środku pomieszczenia kuchennego.Tak samo przestawienia wymagała wanna w łazience.Zmian dokonywali ci sami ,,fachowcy'', co budowali ten blok. No, chyba,że ktos te poprawki robił osobiście, ponieważ miał smykałkę do takich rzeczy.Każdy, a przynajmniej ja uważałem,że trzeba tak urządzić i przygotowac mieszkanie, aby później żadnego bałaganu nie robić.Ci co mieli gdzie mieszkać, to z zamieszkaniem się nie spieszyli.Mnie zajęło to ok pół roku, ponieważ szykowałem z doskoku( brak czasu z powodu częstych wyjazdów) oraz niemożliwość zakupu czegokolwiek, żadnych mebli itp.Sąsiad o którym chcę napisać miał zakład stolarski.Miał dom przy zakładzie, także miał gdzie mieszkać. Szykował mieszkanie kilkanaście lat :) Chyba jeszcze do tej pory sie nie wprowadził, bo nie widuję nikogo z Jego Rodziny.Tyle wstepu.
Działo się to w tym roku, gdy do Polski miał przyjechać Papież JPII
Obowiązkiem komuny było zapewnić Mu bezpieczeństwo.
Jakie było moje zdziwienie, gdy pewnego razu otworzyłem drzwi wejściowe, gdy zabrzęczał dzwonek.Nogi mi się ugięły gdy zobaczyłem dwóch mundurowych .Zapytali o sąsiada, czy Go znam i czy wiem , gdzie mieszka.Skierowali ich do mnie inni sąsiedzi, którzy wiedzieli,że my się znamy. Odpowiedziałem,że owszem,znam Go, ale nie wiem gdzie mieszka ( było to oczywiście kłamstwo)
Okazało sie,że ci mundurowi milicjanci, przynieśli wezwanie do stawienia się w jednostce w której służył. Była to jednostka ZOMO :) Ci uprzejmi ;) panowie chcieli mi zostawić wezwanie, abym je doręczył. Ja na to:panowie, panowie, nie róbcie sobie jaj. jak wam kazali doręczać, to doręczajcie! Ja będę widział sąsiada, albo nie. Ja za wasze sprawy nie będę odpowiadał.Panowie zmyli sie jak nie pyszni :)
Za dwa dni spotkałem sąsiada. Opowiedziałem Mu ,że miał wizytę kolegów z ,,wojska''.Sąsiad zbladł, podziękował mi szybciutko wyjechał do swojej teściowej mieszkającej gdzieś w Polsce.Wrócił gdy nasz JPII powrócił do Watykanu :)
Obiecanej wódki nie wypiłem i chyba nigdy nie wypiję. Minęło już ok trzydzieści lat od zdarzenia.




 Zobacz profil  
 
 
PostNapisane: poniedziałek, 5 października 2015, 08:58 
Avatar użytkownika



Dołączył(a): niedziela, 11 stycznia 2015, 21:35
Posty: 1116
Dzisiaj króciutko jeszcze o milicjantach, a właściwie o jednym.O wybitnym ;) śledczym w okresie głębokiej komuny.Koniec lat 60 i początek lat 70 ub wieku charakteryzował się rozwojem elektroniki. W modzie były radia tranzystorowe noszące przez młodzież. Takie radio noszone było na ramieniu, tuz przy uchu. Im większe radio, tym większy szpan :) Jak to zawsze bywa, jak coś jest w modzie, to jest na to popyt.Tym bardziej,że z kupnem takiego cudu techniki, to był nie lada problem.Radioodtwarzacz z Kasprzaka na licencji Grundiga, był marzeniem wielu ówczesnych młodych ludzi.Gdy jest problem z zakupem, to zaraz zjawią się przedsiębiorczy ,,ludzie'', którzy taki towar zorganizują. Tak było z ,, radiami tranzystorowymi''.Wystarczyło spuścic radio z oka, to natychmiast ginęło.Kradzieże występowały szczególnie nad rzeką Pilicą, która to przepływa przez Tomaszów.Brzegi rzeki porastały kępy wikliny, a wśród tych wiklin znajdowały sie polanki piasku. Intymność miejsca powodowała to,że tam sie ludzie rozkładali ze swoim sprzxętem.Wypoczywający i opalający się ludzie, którzy wypoczynek uprzyjemniali sobie słuchając na cały regulator radia, często byli zdziwieni, gdy wracali z kąpieli i nie zastawali radia na kocu albo w ogóle nic :(
Kradzieże nad Pilicą były taką plagą,że postanowił zareagować nasz dzielny śledczy i złapać złodziei za rękę.
W tym celu wybrał się z radiem na plażę.Na jednej z polanek wśród kęp wiklin rozłożył koc, postawił na nim włączone radio na cały regulator, a sam schował się obok w jakiś krzakach.Po paru godzinach spędzonych w niewygodnej pozycji, postanowił zakończyć swoje polowanie. jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył,że na jego kocu...nie ma radia!!! :) Głośna muzyka dochodziła bowiem z radia, którego właścicielami byli ludzie rozłożeni nieopodal :) Gdy wieść o tym polowaniu na złodziei rozniosła się po mieście, to ubaw był po pachy :)
Druga krótka opowieść, w której w roli głównej występował w/w śledczy dotyczy dwóch moich Kolegów, którzy nie dali sie pobić trzem dorosłym, podpitym trzydziestolatkom świętującym Dzień Kobiet.Jeden z podpitych, bez powodu, przy mijaniu się z moimi Kolegami, uderzył jednego z nich z całej siły z ,,piąchy''.Może strzał nie był za bardzo precyzyjny, może facet nie miał siły , w każdym bądź razie Koledzy moi na taką zaczepkę zareagowali obroną.Tych trzech podpitych gości bardzo szybko dostało taki oklep, jak nigdy chyba w życiu. :( Całe nieszczęście polegało na tym,że incydent ten wydarzył sie w samym centrum miasta.Nie wiadomo kiedy pojawiły się dwa radiowozy i zwinęli moich Koleżków :(
Dzielny śledczy postawił sobie za zadanie ,że wsadzi Kumpli do więzienia.W ciagu 48 godzin sporo się narobił.Koledzy siedzieli w areszcie, a on przesłuchiwał, spisywał, dokumentował to wszystko. Narobił się biedak po pachy :( Okazało się,że jego trud był daremny :) Okazało sie,że matka jednego z kolegów była..posłanką na Sejm.Po Jej interwencji Kolegów szybciutko wypuścili, sprawę umorzyli, tylko biedny śledczy, cały czas żalił się,że narobił tyle roboty na próżno :D
Następne kończące już opowiadanie , będzie o policjantach, którzy musieli przejść szkolenia odnośnie uprawnień do ciągania przyczep.




 Zobacz profil  
 
 
PostNapisane: wtorek, 6 października 2015, 08:57 
Avatar użytkownika



Dołączył(a): niedziela, 11 stycznia 2015, 21:35
Posty: 1116
Dokładnie już nie pamiętam kiedy to Niewiadów wyprodukował pierwsze dwuosiowe przyczepy towarowe.Były to przyczepy oplandekowane oraz zabudowane , nazywane potocznie izotermicznymi, lub barowozami.Dopuszczalny ciężar całkowity DCM wynosił 1200 kg.Do ciągnięcia takich przyczep wg Kodeksu Ruchu Drogowego wymagana była kat,,E''
Przez pierwsze dwa lata żaden policjant z Sekcji Ruchu Drogowego nie zwracał na takie zestawy uwagi.Ja i mój Kolega, który pełnił obowiazki kierowcy, posiadaliśmy zwykłe prawo jazdy kat ,,B''.Ciąganie dwuosiówek wymagało od nas pewnego ryzyka.Mieliśmy zrobić sobie uprawnienia, ale to tak jakoś schodziło :) Jak juz pisałem, drogówka nie reagowała do czasu.Widocznie odbyli jakieś szkolenie, bo póxniej widząc ciąganą dwuosiówkę, to nawet urządzali pościgi.Ja byłem zatrzymywany parokrotnie, ale jakoś w rozmowie wykpiłem się od mandatu i jakiś groźniejszych sankcji.Pierwszą kontrolę w czasie której za bardzo nie mogłem się dogadać z policjantami miałem przy wyjezdzie z Włocławka.Policjanci od razu po zatrzymaniu mnie zwrócili uwagę na brak uprawnień do ciagania takich przyczep.Kazali mi odpiąć przyczepę i kontynuować jazdę bez niej.Ja widząc,że to nie przelewki sięgnąłem do kieszeni :) Wyjąłem 100.000zł !!!!Wcisnąłem jednemu do ręki mówiąc; macie ty Panowie na kolacje . Mnie sie spieszy do domu, jestem zmeczony, musicie mnie zrozumieć ;) Na to oni; -a jak Pana zatrzymają dalej, to co Pan zrobi?A ja na to; a, to już będę się jakoś tłumaczył :)
Policjanci puścili mnie!!!!!!
Do Łodzi i przez Łódź przejechałem nie niepokojony przez żadnych policjantów.
W sumie byłem zadowolony,że tak tanim kosztem się wykpiłem.Wtedy najczęściej wystawianym mandatem, było 3x tyle, co ja wcisnąłem za moje wykroczenie :)
Z samochodem i przyczepą w zakładzie zameldowałem sie dopiero następnego dnia rano.W rozmowach z Kolegami poruszyłem temat uprawnień do holowanie przyczep.Nie wiem w jaki sposób o moich problemach dowiedział sie Kierownik Serwisu.Oczywiście dla NIego, wersja była troszkę inna.- Mnie policja UKARAłA mandatem za brak uprawnień.Kierownik stanął na wysokości zadania.Mnie i Koledze zorganizował egzamin na kat ,,E'' za który płacił..NIEWIADÓW :)
Najśmieszniejsze jest to,że WORD( Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego) w Piotrkowie , w ówczesnym czasie nie posiadał przyczepy dwuosiowej 1200 aby mozna było przeprowadzić egzamin :) Nie posiadał również pojazdu do ciagniecia takich przyczep.
Wobec tego nasz Kierownik , uzgodnił z szefem WORD,że na egzamin PRZYJEDZIEMY! swoim samochodem i swoją przyczepą :)
W umówionym dniu i godzinie dojechaliśmy na miejsce.Czekał na nas Pan Egzaminator.Po manewrach na placu parkingowym, Pan Egzaminator polecił mnie wyjechac poza Ośrodek, a dokładniej na trasę Warszawa-Katowice.Jechaliśmy trasą, rozmawialiśmy o d. Maryni. W pewnym momencie w lewym bocznym lusterku zauważyłem zbliżający się radiowóz policyjny.W pewnym momencie, gdy już był niedaleko nas, włączył koguta :) Gdy się zrównał lizakiem dał znać do zatrzymania.Pierwsze słowa policjanta, który podszedł do samochodu były;- czy posiada Pan uprawnienia do ciągania takich przyczep???
Gdy odpowiedziałem,że ;Nie, to na jego twarzy ujrzałem uśmiech jakby co najmniej trafił miliona w totka :)
Pan Egzaminator wysiadł z samochodu.Wziął Pana Policjanta pod mankiet. pogadał mu do ucha. Pan Policjant ładnie się pożegnał, wsiadł do swojego samochodu i odjechał :)
Wszystko to działo sie w 1992 roku.Od tamtego czasu ciągałem bez obaw przyczepki dwuosiowe.
Do celów prywatnych, uprawnienia przydały mi się tylko jeden jedyny raz.
Koledze kiedyś Straż Graniczna w Zgorzelcu zarekwirowała sprowadzany samochód. Po dwóch latach walki w Sądzie, wywalczył zwrot samochodu.Z uwagi na to,że stał on ponad 2 lata na parkingu, Kolega postanowił przyweźć go na lawecie.Lawetę wypożyczył,ale nie miał uprawnień. Nie mógł również znaleźć nikogo z uprawnieniami. Zwrócił się do mnie, nie odmówiłem :)
Troszkę miałem ubawu jak Kolega zaciska oczy i zęby, gdy przejeżdżaliśmy wąskimi ulicami Wrocławia wyprzedzając tramwaje.




 Zobacz profil  
 
 
PostNapisane: piątek, 9 października 2015, 08:03 
Avatar użytkownika



Dołączył(a): niedziela, 11 stycznia 2015, 21:35
Posty: 1116
Od paru lat próbuje się w Polsce wprowadzić ,,dzień bez samochodu''Są różne formy zachęty, aby pozostawiać swoje pojazdy i dojeżdżać do i z pracy środkami komunikacji miejskiej.Różnie się ludzie do tego odnoszą.Jedni się stosują inni nie.Jakby nie patrzyć w takim dniu w wielkich miastach natężenie ruchu poważnie spada. Jazda po ulicach jest przyjemnością. Nie powstają korki, wszędzie można dojechać bez problemu na czas.
Ja z przyjemnością wspominam jazdę po Warszawie, Wrocławiu i Krakowie.Dawna władza zastosowała inny ,,myk''
Szalejąca inflacja spowodowała to,iż PZU i inne firmy ubezpieczeniowe, pod koniec jednego roku zapodali taką wysokość OC, że ludzie wprost oniemieli.Zaczęto się zastanawiać, czy opłacać OC i jeździć, czy przesiąść się na komunikację miejską.Taki stan trwał prawie cały styczeń nowego roku, zanim ludzie przyzwyczaili się do cen.
Właśnie w tym styczniu, roku już nie pamiętam, zostałem wysłany do ,,Stolycy''
Boże! jak tam się wtedy jeździło!Luz bluz, prawie ŻADNYCH prywatnych samochodów.Tylko nieliczne autobusy i tramwaje.Dosłownie takie pustki,że prawie nie trzeba było uważać na światłach :) No,może z tymi światłami przesadziłem, ale wydawało się,że jeździ się jak po jakimś wymarłym mieście gdyby nie piesi na chodnikach.Później ludzie przyzwyczaili się do cen i ruch oraz korki wróciły do normy.
We Wrocławiu natomiast było jeszcze lepiej. Tam było ZERO! ruchu :) Jechałem załatwić parę reklamacji i gdy już wjeżdżałem w Psie Pole, w radio usłyszałem,że we Wrocławiu za parę minut ogłoszony zostanie STRAJK!!!!Dosłownie w tej samej sekundzie podjechałem pod pierwszą napotkaną stację CPN :) Nikogo chętnego do zakupu paliwa nie było.Gdy już zatankowałem do pełna, to najechało się tyle samochodów,że był problem z wyjazdem.Strajkowała komunikacja miejska, także tramwaje i autobusy nie jeździły. Nie jeździły także samochody prywatne, ponieważ niektórzy nie mieli potrzeb albo paliwa.Trochę dziwnie jeździło sie po takich pustych ulicach :) Trzecim miastem był Kraków. Tam także trafiłem na strajk.Autobusy i tramwaje poznikały z ulic. Po załatwieniu ostatniej sprawy w Krakowie , miałem jechać do Nowej Huty. Ostatni Klient u którego byłem , jak tylko o tym się dowiedział, to prawie na kolanach ze łzami w oczach prosił mnie, abym tylko tam nie jechał. Ale jak to bywa, jak człowiek jest młody, to bywa głupi.A takiemu sie nie przetłumaczy.Do Nowej Huty pojechałem. Załatwiłem sprawę i dosłownie na ,,,styk'' zdążyłem odjechać z duszą na ramieniu,nim się zaczął strajk.




 Zobacz profil  
 
 
PostNapisane: poniedziałek, 12 października 2015, 10:10 
Avatar użytkownika



Dołączył(a): niedziela, 11 stycznia 2015, 21:35
Posty: 1116
W jednym z wątków MISIO_PRZYTULAK celnie napisał,że dawniej;
,,No tak to było, pamiętam. Z przyczepkami to tylko bogacze śmigali :( A teraz ;;) :) :D''
Na przyczepę stać było ludzi dobrze sytuowanych, o profesjach zapewniających wysoki standard życiowy.Zdarzali się również zwyczajni ludzie- ślusarz, tokarz, mechanik, którzy byli zarażeni bakcylem karawaningu. Dla wszystkich jednak przyczepa stanowiła
jak gdyby źródło wspaniałego wypoczynku nie tylko w Kraju ale przede wszystkim za granicą.Przy odrobinie wysiłku taki zagraniczny wyjazd nie tylko się zwracał, ale można było na nim nieźle zarobić.
Niestety takie było wówczas u nas życie.
Przykładem może być zdarzenie, którego byłem naocznym świadkiem.Dzisiaj sportowcy w każdej dziedzinie, jeżeli osiągają rezultaty na skalę światową,to zazwyczaj o przyszłość swoją i swojej Rodziny już się nie muszą troszczyć.Dawniej, jednak nawet wielcy sportowcy musieli nieźle główkować, żeby ze sportu, a właściwie wyjazdów zagranicznych coś mieć w kieszeni.
W Tomaszowie Maz działały prężnie Zakłady Przemysłu Odzieżowego,,Pilica''.To co chcę opisać działo się przed rokiem1980- przed Olimpiadą w Moskwie.Wtedy to na gwałt :) potrzebowałem garnituru.Wraz z Małżonką proszeni byliśmy na ślub i wesele .ZPO Pilica posiadał firmowy sklep.W sklepie było tylko trzech klientów.Jeden szczupły nie wysoki, a dwaj pozostali byli w normie.Zaciekawił mnie sposób w jaki wybierali garnitury.Nie patrzyli na rozmiar.Nie przymierzali. Odkładali tylko na kupkę na ladzie.Sprzedająca mieszkała zapewne gdzieś w okolicach Tomaszowa z wrażenia dostała oczy jak filiżanki.Nigdy się z takimi zakupami nie zetknęła.Każdy z tej trójki kupujących wybrał sobie po pięć garniturów.Przeszli później do drugiego pomieszczenia, gdzie eksponowane były kurtki.Wtedy to sprzedawczyni wyjąkała; co ci Panowie robią? Żarty jakieś, czy co?
Ja już skojarzyłem tego..najdrobniejszego'' Okazało się,że był...nikt inny, tylko MISTRZ ŚWIATA!!! w jednej z siłowych dyscyplin sportu!!!!! Uspokoiłem Panią sprzedawczynię,że ci Panowie żartów sobie nie robią, a ten najdrobniejszy Pan, jest mistrzem świata!
Kobiecie trudno było chyba uwierzyć, ale Panowie po dobraniu paru kurtek zapłacili, wzięli towar i wyszli ze sklepu.
W tamtych czasach wyjazd za granicę kraju był okazja do dorobienia sobie do nędznych wynagrodzeń za sportowe wyniki.Do takich zachowań zmuszeni byli zawodnicy, a także działacze sportowi.




 Zobacz profil  
 
 
PostNapisane: wtorek, 13 października 2015, 09:01 
Avatar użytkownika



Dołączył(a): niedziela, 11 stycznia 2015, 21:35
Posty: 1116
Ostatnio jakoś za dobrze się nie czuję.Jestem bardzo przeziębiony.Ból gardła, katar, kaszel nie przechodzi. :( Żadne neo-anginy nie pomagają.Postanowiłem przejść na antybiotyki. Tak wypadło,że brałem o 8 godzin.Godzina brania wypadła ok 0.30w nocy. Aby nie usnąć i nie przegapić godziny oglądałem telewizję.Bawiłem się pilotem, skakałem po kanałach. W pewnym momencie na kanale Kino Polska PL leciał polski film,,Przepraszam czy tutaj biją''W roli głównej występowali dwaj nasi wspaniali bokserzy.Od razu przypomniała mi się sytuacja w której spotkałem się z jednym z Nich.Spotkanie odbyło się w Niewiadowie na parkingu przed biurowcem.Był taki czas,że do przyczep montowane były zaczepy kulowe, które po jakimś okresie eksploatacji wymagały regulacji.Później konstruktorzy zaprojektowali zaczepy samoregulujące się.
Pewnego dnia, gdy nie miałem żadnego wyjazdu, dostałem telefon od mojego Kierownika, abym podjechał do biurowca i zabrał ze sobą odpowiedni klucz do wyregulowania zaczepu kulowego.Złapałem odgiętą 17 oczkową i podjechałem pod biurowiec.Kierownik polecił mi wyjść na zewnątrz, gdzie czeka Klient z przyczepą podłodziową. Wyszedłem, przy przyczepie stał tyłem niepozorny człowiek.Obok Niego stał chyba Syn. Gdy podszedłem i ujrzałem Jego twarz, to aż mi się ciepło na sercu zrobiło!Przede mną stał nikt inny jak tylko... sam ś.p. Jerzy Kulej! Szybciutko skasowałem luzy między zaczepem a kula haka, Pokazałem jak to się robi, aby na przyszłość Pan Jerzy nie musiał przyjeżdżać do Niewiadowa.Dostąpiłem zaszczytu uściśnięcia ręki Mistrza.Okazało się ,że Pan Jerzy był zapalonym wodniakiem.Bardzo często przebywał nad Zalewem Sulejowskim, gdzie miał swoją lódkę. Aby móc się z nią przemieszczać kupił przyczepkę podłodziową z Niewiadowa.Pan Kulej lubił chyba Tomaszów i okolice.Bardzo często można było Go spotkać na dansingach w nowo otwartej wówczas restauracji ,,Niedźwiedź''.Na takich dancingach rozróby różnych pijanych watażków były na porządku dziennym. Jednak, gdy na dancingu obecny był Pan Jerzy, to nie było takiego śmiałka żeby wstrzynać awantury, mimo,że Pan Jerzy był bardzo miły i uprzejmy. :)




 Zobacz profil  
 
 
PostNapisane: poniedziałek, 19 października 2015, 12:40 
Avatar użytkownika



Dołączył(a): niedziela, 11 stycznia 2015, 21:35
Posty: 1116
Kiedyś już wspominałem,że dzięki pracy w Niewiadowie spotkałem wielu ciekawych i sławnych w Polsce ludzi.
Z jedną taką Osobą spotkaliśmy się w Poznaniu .Reklamowała Ona swoja przyczepę.Dziwnym trafem jest to,że ja jak nigdy szczegółów tego wyjazdu nie pamiętam. Jak przed każdym wyjazdem, do każdego Klienta nadawany był telegram o przyjeździe ekipy serwisowej. Określany był dzień oraz przybliżona godzina.Nadany telegram do Klientki zamieszkującej w Poznaniu, powrócił do Niewiadowa z adnotacją: ,,w Poznaniu nie ma takiego adresu''. Co Klientka reklamowała w przyczepie, już nie kojarzę.Musieliśmy być przygotowani do usunięcia usterek skoro szukaliśmy Klientki.Oczywiście byliśmy lepsi od Poczty Polskiej, ponieważ trafiliśmy bezbłędnie.Pamiętam tylko jakaś stara kamienicę, oraz dwie kobiety. Matka z córką.Więcej nic nie pamiętam, jakbym miał jakaś amnezję.Sprawa nie warta byłaby wzmianki, gdyby nie to,że po dwóch, trzech latach, Klientka ta została powołana do rządu T.Mazowieckiego jako... Pani Minister Kultury.
Jak widać niewiadowskie przyczepy cieszyły się uznaniem w śród różnych warstw społecznych i profesji.Kiedyś pamietam , we Wrocławiu pod blokiem usprawniałem przyczepę.Po zakończeniu naprawy doszedł do mnie jakis człowiek, który wszystko obserwował. Właściciela nie było.Gdy wrócił spytał sie mnie czego tamten chciał.Od razu mnie przestrzegł,że tamten, to kawał drania, stary SBek.
NIe wiem, czy to była jakaś podpucha, czy też chciał mnie wypróbować, ale koniecznie chciał ode mnie kupić zespół jezdny do przyczepy.Był tak natrętny,że mnie wkurzył.Facet nie rozumiał tego,że ja zawsze musiałem rozliczać się z części wywożonych w delegację.Zarówno mój wyjazd z Zakładu był skrupulatnie sprawdzany tak i przyjazd także, tym bardziej,że przywożone czesci musiałem prowadzić na przepustkę.Gdy próbowałem sie umówić z SBekiem na następny pobyt, on jakoś stracił chęć zakupu :) Powiedziałem mu; jak kupię zespół jezdny w zakładowym sklepie, to przywiozę, innaczej nie mogę sprzedawać tego co nie moje.Tym sposobem uratowałem byc może moje cztery litery :)
Takie to były czasy. Trzeba było mieć oczy dookoła głowy.
Przyczepa sprowadzona przeze mnie do Niewiadowa musiała byC wprowadzona na zakład przepustką MOB)materiał obcy)
Po naprawie na podstawie tej przepustki, wystawiana była inna przepustka, która upoważniała do opuszczenia zakładu.Na obydwu przepustkach wszystko musiało sie zgadzać , każdy punkt wyposażenia.Gdy wracało sie po godz 15.00. to zawsze traeba był ustawić samochód z przyczepą jak najbliżej bramy wjazdowej, aby wartownik sprawdzający nie odchodził od bramy.Kiedyś z delegacji sprowadziłem do naprawy przyczepę kempingową. Ustawiłem się na prostej od wjazdu na zakład- bardzo blisko bramy. To była sobota, po godz 15.Zamknąłem samochód i swoim prywatnym, który czekał na mnie pod zakładem pojechałem do domu. Gdy w poniedziałek podchodziłem do samochodu, aby zabrać dokumenty celem wyrobienia przepustki, nogi się pode mną ugięły. Szedłem od tyły przyczepy, w której ujrzałem rozdupczoną całą tylną ścianę!Dosłownie jakby ktoś w nią wjechał!.Całe szczęście dla mnie,że nie podszedłem od razu do samochodu i nie odjechałem spod bramy.Z miejsca narobiłem szumu, zawołałem Kierownictwo działu, powołano Komisję.Oczywiście wartownicy nic nie wiedzieli, ani nie widzieli, chociaż samochód z przyczepą stał pod samym ich nosem.Pewne było również to,że ja nie mogłem z taka przyczepą przyjechać, bo bym wszystko ze środka pogubił po drodze.
Sprawa skończyła sie tym,że przyczepa, która w sumie trafiła na błahostki, wyjechała z zakładu po wymianie skorupy nadwozia :)




 Zobacz profil  
 
 
PostNapisane: środa, 28 października 2015, 11:20 
Avatar użytkownika



Dołączył(a): niedziela, 11 stycznia 2015, 21:35
Posty: 1116
Urodziłem się w lipcu, w dzień w którym cała Ameryka świętuje Dzień Niepodległosci.Z uwagi,że był to ciepły lipiec, być może było i jest przyczyną,że jestem strasznym zmarzluchem :(
Bardzo lubię lato , lubię także zimę, ale o zimie, to tylko lubię czytać, bądź oglądać programy telewizyjne na Diskowery Chanel.Jest tam sporo filmów dokumentalnych o życiu na Alasce, lub też na Syberii.
Właśnie przedwczoraj oglądałem program,,Syberyjskie drogi śmierci''.Przedstawia on pracę kierowców,którzy pokonują nawet do 2000km aby dowieźć zaopatrzenie do odległych od świata miejscowości.Dojazd do nich możliwy jest tylko ok 4 miesięcy w roku, gdy zamarzną jeziora i Ocean.Gdy oglądałem jak wyładowaną kilku dziesięciotonową ciężarówką z przyczepę śmigają po zamarzniętym Bajkale, to z wrażenia pociłem się,a włos mi stawał na głowie :)
Zdarza się,że wielu takich śmiałków nigdy nie wraca do domu :( , ale nie przeszkadza to innym w zaopatrywaniu potrzebujących w prowiant i towary.Mimo olbrzymich mrozów mieszkańcy dalekich miejscowości prowadzą normalne zycie.
Ostatnio pokazywali życie mieszkańców najzimniejszego miejsca na Ziemi.W tej najzimniejszej wiosce, zmierzona i udokumentowana temperatura wyniosła...minus 72 stopnie C. :(
Przedwczoraj pokazywano jak kobiety z tej wioski obchodziły Święto Wiosny.
Poubierane na ludowo pojechały do miejscowości oddalonej o 50km. Tam przy śpiewach w gronie kobiet miejscowych spożywały przywiezione przez siebie przygotowane miejscowe przysmaki.
Nie byłoby to nic szczególnego, gdyby nie to,że odbywało się w czasie, gdy temperatura na zewnątrz wynosiła...minus 46 stopni C :)
Ja zawsze podziwiałem i podziwiam jak ludzie dają sobie radę z surowymi warunkami panującymi czy to na Alasce, czy też na Syberii.Tam do warunków ludzie przywykli.Co innego, gdy zdarzą się jakieś nie przewidziane anomalia pogodowe.
Pamiętam, jak pewnego razu w Związku Radzieckim( jeszcze był)ludzie w jednej miejscowości żegnali zimę, a witali wiosnę.
Tak jak w Polsce topili Marzannę.Na drugi dzień rano byli trochę zdziwieni, gdy nie mogli otworzyć drzwi od chałup :)
Okazało,się,że sypnęło tak śniegiem,że napadało równo z dachami.Trochę nas to bawiło, ale Rosjanie dali sobie jakoś radę, u nas natomiast byłaby tragedia.
Pamiętam jak jednego razu, bardzo późną jesienią jechałem na reklamację gdzieś za Kielce.Do Tarnowa, albo jeszcze dalej.U nas w centrum zima jeszcze się nie zapowiadała. Gdy dojechałem do Opoczna, zaczął padać śnieżek. Gdy dojechałem do górek przed Kielcami, to przeżyłem horror :( Napadało ponad 10cm śniegu.Nikt go nie zgarniał. Przemielony śnieg zrobił taką śliską bryję,że samochody ciężarowe z przyczepami nie mogły podjechać pod górki.Chwilami było tak,że pod górkę dwa pasy ruchu były zablokowane przez pojazdy unieruchomione.Wtedy inni próbowali podjeżdżać pasami przeznaczonymi dla tych jadących z górki.
Zrobił się niesamowity bałagan.Ja w pantofelkach w nowo przydzielonym Volkswagenie drżałem,aby mnie te ciężarówy nie zgniotły, bo szans ucieczki nie miałem żadnych.Przy próbach podjazdu ciężarówki ślizgały się i przesuwały się na boki.Ten horror trwał parę godzin.Zawsze zastanawiam się, co byłoby, gdyby tego śniegu spadło więcej. Chyba trzeba byłoby czekać do wiosny :)




 Zobacz profil  
 
 
PostNapisane: poniedziałek, 2 listopada 2015, 11:33 
Avatar użytkownika



Dołączył(a): niedziela, 11 stycznia 2015, 21:35
Posty: 1116
Wczorajsza dyskusja nad szatą graficzną przypomniała mi,że takie narzekanie, brak tolerancji dla innych z odmiennym zdaniem, to nasza cecha narodowa :( .Gdzie dwóch Polaków się znajdzie, to są trzy, lub cztery odmienne zdania.
Nie innaczej zachowywali się Klienci w czasie załatwiania reklamacji. My jako przedstawiciele producenta mieliśmy utrudnione zadanie.
Klient był na pozycji uprzywilejowanej. Mógł nam naubliżać, nawtykać do woli.My mogliśmy tylko przytakiwać. Gdybym bowiem zaczął dyskutować z Klientem , a międzyczasie coś by mi się niepotrzebnie ,,wyrwało'', to po mnie. Dyrekcja zawsze bardziej wierzyła Klientom( nawet jak zmyślali głupoty) niż nam, serwisantom.Przypomniał mi się bardzo nerwowy Klient, który nie chciał ze mną w ogóle rozmawiać.Działo się to gdzieś na południu Polski.Jechałem z Kolegą. Gdy podjechaliśmy pod blok Klienta, to Kolega zgodnie ze zwyczajem poszedł szukać w bloku Klienta.Ja w tym czasie porządkowałem papiery, rozpisywałem kartę drogową oraz co tu mówić, zamiast dymać po piętrach bloku- odpoczywałem po jeździe.
Kolega zszedł z Klientem do przyczepy stojącej pod blokiem.Wtedy ja doszedłem do Nich. Klient reklamował źle pozaginaną listwę aluminiową- chwyt przedsionka. Otóż w miejscach zagięć odległosci miedzy listwą, a laminatem nie były jednakowe :) , różniły się na zagięciach.Według Klienta uniemożliwiało to rozstawienie przedsionka.Zapytałem; ,,rozstawiał Pan przedsionek''?
Klient odpowiedział,że nie, bo się nie da.Ja jeszcze raz. Skąd Pan wie,że się nie da skoro Pan nie próbował ? A On znowu; Nie próbował, bo się nie da :) Tak było parę razy do czasu aż Klient bardzo sie zdenerwował. Powiedział,że ze mną nie rozmawia, rozmawiał będzie tylko z moim Kolegą, ponieważ, to On przyjechał do Niego, a nie ja.Zrobiło się bardzo nerwowo, to znaczy Klient zaczął szaleć, myśmy się hamowali.. Na koniec udowodniliśmy Klientowi,że kedra przedsionka swobodnie daje sie przeciągać w ,,lichszparze'' i nic nie stoi na przeszkodzie aby rozłożyć przedsionek.
Takie złe wyprofilowanie listwy chwytu przedsionka mogło razić jakiegoś wybitnego estetę, jednak chwyt spełniał swoje zadanie.
Żeby jednak na przyszłość nie dochodziło do niepotrzebnych zdarzeń, to w zakładowej narzędziowni wykonano nam przyrząd do odginania listwy, którym można było wykonać równy prześwit między skorupą, a listwą aluminiową, nie kalecząc jej.




 Zobacz profil  
 
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 199 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 14 15 16 17 18 19 20  Następna strona


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE! (C) 2015 © 2007 phpBB Group
WŁASNOŚĆ (C) NIEWIADOWKI.PL